czwartek, 29 maja 2014

Eveline Cosmetics - błyszczyk Lovers z olejem arganowym

Witajcie,

Całe życie bojkotowałam wszelkiego rodzaju mazidła do ust. Zawsze było mi z nimi niewygodnie, ciężko, miałam wrażenie, że wszystko się rozmazuje i każdy patrzy na moje wielkie usta. Czas pędził do przodu, a ja ciągle byłam na nie. Odkąd jednak mam bloga, dzięki Wam, firmom i po prostu z czystej ciekawości zaczęłam natrafiać na różne formuły, kolory i konsystencje. Tym sposobem przekonałam się do kolorowych produktów na ustach, a nawet znalazłam swoich ulubieńców, bez których ciężko byłoby mi się teraz obejść.

Jednym z nich jest błyszczyk z olejkiem arganowym Lovers z Eveline numer 611.


Od razu zaznaczę, że na stronie Eveline wyglądają one niezbyt ładnie. Rzekłabym nawet brzydko. Klikając w podgląd mamy usta, które wyglądają jakby ktoś obrzucił je mazią z brokatem.

Błyszczyk Lovers daje piękny kolor i blask bez drobinek. Ładna tafla odbija światło w naturalny i niezbyt nachalny sposób. Olejek arganowy zawarty w błyszczyku odżywia i nawilża usta nadając im gładkość.


Konsystencja jest lepka, jednak nie na tyle by nie dało się do niej przyzwyczaić. Błyszczyk nie rozlewa się poza kontur ust i nie rozjeżdża się po twarzy.

Jedynym poważnym zarzutem jaki skieruję w jego stronę jest trwałość, a właściwie jej brak. Jeśli chcemy cieszyć się kolorem i blaskiem na długo, musimy zawsze mieć go przy sobie.


Poprawki jednak są przyjemnością, ponieważ aplikator jest bardzo wygodny i delikatny, a słodki zapach dodaje uroku procesowi aplikacji.

Błyszczyk nie ma smaku.

Cena to około 14 zł za niekończący się produkt. Mój używam od grudnia praktycznie kilka razy dziennie, a końca nadal nie widać!

Dodam, że do wyboru mamy szeroką gamę kolorystyczną.

611 na ustach prezentuje się tak:

(zdjęcie z czasów zapuszczania brwi)


Znacie te błyszczyki? Lubicie?



Zapraszam do udziału w rozdaniu na blogu do wygrania błyszczyk PAT&RUB.

wtorek, 27 maja 2014

Celia Woman Satin Mat - lekki krem baza nawilżająco matujący


Witajcie,


Jakiś czas temu w przepięknie pachnącej (tak, pachnącej!) paczce z Wizaż24 znalazłam krem - bazę o działaniu nawilżająco matującym z olejkiem arganowym i mikroperłami. Przyznam, że podeszłam z dystansem do tego produktu, a to głównie dlatego, że marka Celia nie kojarzyła mi się z dobrymi produktami. Jeśli chcecie wiedzieć, czy zmieniłam zdanie na temat marki zapraszam dalej. 



Ślicznie połyskujący kartonik skrywa w sobie 50 ml tubkę kremu - bazy do cery normalnej, mieszanej i tłustej. Konsystencja produktu jest bardzo przyjemna, lekka. Niestety nie wchłania się zbyt dobrze. Producent obiecał szybkie wchłanianie i możliwość natychmiastowego nakładania makijażu. Nic bardziej mylnego. Swoje należy odczekać. Jeśli chcemy nałożyć produkt jako krem nawilżający, potrzebna będzie większa jego ilość niż w przypadku aplikacji jako baza. 
Trzeba nauczyć się z nim obchodzić. 


Skóra po nałożeniu kremu-bazy jest ukojona, nawilżona i delikatnie odbija światło (nie ma mowy efekcie ekstremalnego matu). Uczucie ściągnięcia towarzyszące po oczyszczaniu twarzy jest zniwelowane. 

Krem używany jak baza, czyli w małej ilości pod podkład sprawdza się wyśmienicie. Ułatwia rozprowadzanie podkładu (testowana na podkładach Revlon CS, PR Skin Balance, Korres i Clinique) dając naturalnie matowe wykończenie. Na siebie puder matujący nakładałam dopiero po 4-5 godzinach od nałożeniu podkładu i to tylko na nos. Produkt utrzymuje podkłady we właściwym miejscu, dzięki czemu są bardziej odporne na ścieranie. Test zaśnięcia w makijażu zdał na piątkę. 


Krem - bazę Celia stosuję tylko rano. Ze względu na to, że stosowana jako krem nie jest zbyt wydajna, służy mi głównie jako baza. Stan mojej cery nie pogorszył się odkąd go stosuję, zatem można uznać to za sukces. Nie zauważyłam zapychania się porów, czy powstawania wyprysków. 

Skład przedstawia się następująco:


Cena to niespełna 12 zł. 

Podsumowując. Jako krem produkt nawilży naszą skórę, nie przyczyni się do zanieczyszczenia i nie podrażni.  Minus za wydajność i za zapach. Osobiście nie przepadam za tak intensywnie pachnącymi kosmetykami, chociaż niektóre klientki chwaliły ten aromat. Jako baza przedłuży trwałość podkładu, ułatwi rozprowadzenie go i doda mu właściwości matujących. Z pewnością kupię kolejne opakowanie, gdy te sięgnie dna. Na dzień dzisiejszy nie znalazłam lepszej bazy matującej. 

Znacie produkty Celia? Możecie polecić mi jakieś bazy do sprawdzenia?



niedziela, 25 maja 2014

Słów kilka o spotkaniu blogerek w Czechowicach

Witajcie,

Wczoraj, w słusznej sprawie zebrałyśmy się oto taką wesołą gromadką na spotkaniu w Czechowicach.

(na zdjęciu niestety brakuje dwóch dziewczyn)
Asia: www.todaytomorrowandforeverbeauty.blogspot.com/
Kasia, www.kasias1980.blogspot.com
Paulina, www.justdream89.blogspot.com
Iza, www.jaskolcze-ziele.blogspot.com
Ola, www.mojakosmetycznapasja.blogspot.com
Magda, www.sajjidaa.blogspot.com
Monika, www.luminescent-heart.blogspot.com
Ania, www.45stopni.blogspot.com
Dominika, www.4cholery.blogspot.com
Agnieszka, www.ciekawskie.pl
Aneta www.naszadrogado.pl
Gosia www.poradyherrbaty.blogspot.com

Sprawa słuszna to nie tylko pogaduchy przy kawusi. Organizatorki poprosiły nas o przyniesienie kredek i bloków dla podopiecznych Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Bardzo spodobała mi się ta inicjatywa. I tutaj apel do wszystkich organizatorów spotkań, jeśli możecie sprawcie uśmiech na twarzach nie tylko uczestniczek spotkań. 


Na spotkaniu zorganizowanym przez Gosię i Anetę odbyła się bardzo lubiana przeze mnie forma wymianki, mianowicie bierz co chcesz. 


To oczywiście nie był koniec atrakcji. Dominika podzieliła się z nami swoim sposobem zakręcania włosów na chustę. Pokaz jednak zaczęła od końca, pokazując jak wyglądają loki zakręcone kilka godzin wcześniej.


Pokaz był bardzo interesujący. Dominika pokazała na dwóch uczestniczkach jak wykonać ten niezwykle efektowny skręt.



Jestem pod wrażeniem. Niech no tylko zapuszczę włosy! 

Kasia tradycyjnie przeciska kawę - z paluszkiem ku górze!

W tak doborowym towarzystwie czas pędził nieubłaganie. Kawa lała się litrami, ciągle wypływały nowe tematy, a rozmowy i śmiech przerwała nam dopiero niesamowicie pozytywna i przede wszystkim profesjonalna Pani Monika Niemiec- brafitterka. Osobiście miałam do czynienia z niejedną kobietą zajmująca się tym zawodem, ale tak pozytywnie nastawionej, przepełnionej wiedzą i pasją kobiety jeszcze nie spotkałam na swojej drodze. Jestem pewna, że odwiedzę Panią Monikę w jej katowickim salonie z bielizną. 



Podsumowując, spotkanie nastawiło mnie bardzo pozytywnie. Organizatorki dały z siebie wszystko by było idealnie - udało się. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, poznałam osobiście niesamowicie interesujące osoby oraz dołączyłam się do pomocy potrzebującym dzieciom. Jestem z Was dumna dziewczyny, naprawdę wszystkie jesteście wielkie. Dziękuję! :)


Na koniec, aby nasi faceci nie poczuli się gorzej zaznaczę, że i oni mieli swoje miejsce na spotkaniu. "Loża VIP" znajdowała się tuż obok naszego stolika. To dzięki Wam mamy tak wspaniałe grupowe zdjęcia Chłopacy. 

(Romka gdzieś wcięło, jeśli macie lepsze zdjęcie proszę o kontakt)

Na drugi koniec (tak wiem, nigdy nie potrafię skończyć takich relacji, ale to wszystko przez rozpierające mnie pozytywne emocje), dodam że niespodziewanie Aneta i Gosia obdarowały nas upominkami. Nie widzę sensu wstawiania tutaj zdjęć podarków, bo przecież nie one były najważniejsze, jednak na życzenie organizatorek podzielę się z Wami banerem firm sponsorujących.



Pozdrawiam Was serdecznie i życzę, abyście mieli okazję uczestniczyć w tak wspaniałych spotkaniach.





środa, 21 maja 2014

Deni Carte - pomadka witaminowa.

Witajcie,

Wielkimi krokami zbliża się lato. Upalne dni to czas odważnych kolorów i lekkich konsystencji. W ten klimat idealnie wpasuje się pomadka, o której pragnę dziś napisać. Deni Carte ma w swojej ofercie pomadki witaminowe. Produkty tego typu kojarzyły mi się zazwyczaj z ciężkimi, półtransparentnymi, nijakimi mazidłami. Witaminowa pomadka Deni Carte jest zupełnie inna.


W eleganckim, metalowym opakowaniu z numerem 69 znajduje się intensywnie czerwona i równie intensywnie pachnąca wiśniami pomadka. Pigmentacja jest nie z tej ziemi. Wystarczy odrobina, a usta pokrywa równomierna tafla czerwieni o lustrzanym odbiciu. Olbrzymim zaskoczeniem dla mnie było to, że pomadka jest niesamowicie lekka, W ogóle nie czuć jej na ustach! Jeszcze nie spotkałam się z takim produktem.

Usta po nałożeniu pomadki stają się gładkie i miękkie. Nie spotkacie się tutaj z uczuciem ściągnięcia, wysuszeniem, czy podkreśleniem suchych skórek.

W ofercie Deni Carte znajduje się 29 odcieni pomadek, dzięki czemu każdy znajdzie coś dla siebie.


Pomadkę nakładam zawsze z konturówką, co daje mi pewność, że zostanie ona na właściwym miejscu. Trwałość pomadki trochę mnie zawiodła. Dałam buzi mojej córeczce, czego skutkiem była automatyczna wycieczka do łazienki w celu zrobienia "miju miju" policzka. Ku mojemu zdziwieniu na ustach została matowa czerwień utrzymana w ryzach konturówki. Zrobienie poprawek dzięki temu nie zajmuje wiele czasu.

Pomimo tego, że pomadka nie jest tak trwała jakbym sobie tego życzyła oceniam ją bardzo wysoko. Za niewiele ponad 13 zł mamy elegancką pomadkę w pięknych kolorach. Nie powstydziłabym się wyciągnąć jej nawet w najbardziej ekskluzywnej restauracji.


Pomadka ta u osób bladolicych podbija efekt "księżycowej opalenizny", czego przykład zamieszczam poniżej. Osobiście mam bzika na tym punkcie i jestem zachwycona. 


Na pewno zaopatrzę się w inne kolory. To będzie mój hit tego lata!


Podoba Wam się ta pomadka? Znacie już Deni Carte?

poniedziałek, 19 maja 2014

Technic eyeliner w żelu purple


Witajcie, 


Nie tak dawno temu otrzymałam przesyłkę ze sklepu Wizaż24. Przeglądając ofertę sklepu niemalże od razu w oczy rzucił mi się fioletowy eyeliner w żelu marki Technic. Nie miałam dotychczas niczego tej marki, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. Gdy tylko do mych drzwi zapukał kurier postanowiłam zacząć intensywne testy. 


Podekscytowana wyjęłam z pudełka malutki, plastikowy słoiczek, na którego dnie znajdowała się twarda masa. Właściwie bliżej jej było do kredy niż do konsystencji żelowych eyelinerów.

Pędzelek dołączony do eyelinera jak większość sprzętu do aplikacji, które otrzymujemy w pakiecie - do niczego się nie nadaje. Dla mnie jest zdecydowanie za krótki i za twardy. Ale przecież nie na pędzelku mi zależało, a na pięknym fiolecie. 

(Kolor na zdjęciu nie do końca odzwierciedla rzeczywistość. Eyeliner ma typowo "biskupi" odcień.)

Próba wydobycia go moim pędzelkiem i bezpośrednia aplikacja nie powiodły się. Znalazłam jednak na niego sposób. Magiczny Duraline z Inglota! Wydłubuję odrobinę fioletu z Technic, mieszam z kropelką Duraline i uzyskuję idealnej konsystencji eyeliner. Tym sposobem zyskuję na wydajności.


Aplikacja takiej mieszanki to czysta przyjemność. Pędzelek z eyelinerem gładko sunie po powiece. Kolor jest doskonale nasycony,nie odbiega od tego, który widzimy w słoiczku. Przy zbyt mocnym rozcieńczeniu płynem, potrzebne będą kolejne warstwy.



Jeśli chodzi o trwałość - eyeliner Technic daje radę. Ba, rzekłabym nawet że jest bardzo dobry w tej kwestii. Nie ściera się, nie kruszy, nie spływa, nie blaknie. Cud, malina. Jednak podejrzewam, że Duraline mu pomaga przetrwać. 



Cena eyelinera Technic to zaledwie 8.80 zł. 


Podsumowując - za małe pieniądze dzięki Wizaż 24 możemy mieć w swoim posiadaniu eyeliner w pięknym, fioletowym odcieniu. Produkt idealnie nada się na nadchodzące, upalne dni, spełniając rolę akcentu kolorystycznego na oku. Sprawdza się zarówno na górnej jak i dolnej powiece. Jeśli lubicie sami decydować o konsystencji eyelinera mieszając go z Duraline, to produkt spełni Wasze oczekiwania. 

(Na ustach Kobo --> klik!)

Oceniając go w skali od 1 do 10, dałabym mu mocną 6. Głównie dlatego, że trzeba się go nauczyć i trzeba go rozcieńczać.

Znacie markę Technic? Może tylko mnie się trafił taki suchy egzemplarz? 
Co sądzicie o takim makijażu?


piątek, 16 maja 2014

Krem z glistnikiem dla cery tłustej - trądzikowej

Witajcie, 


Dziś przychodzę do Was z kolejnym produktem, którego dystrybucją zajmuje się Biosfera Polska. Tym razem będzie to krem z glistnikiem dla cery tłustej - trądzikowej. Pewnie moi starzy czytelnicy zastanawiają się, dlaczego ja, pospolity suchar testuję taki krem.  Otóż, odpowiedź jest prosta. Niestety hormony sprawiły, że mam nawrót uciążliwych dolegliwości z czasów nastoletnich, w efekcie moja cera obecnie jest mieszana ze skłonnością do zaskórników. 



W 40 ml tubce otrzymamy rzadki krem o następującym składzie:

Aqua, Glyceryl stearate, Shea butter, Mіneral oіl, IPM, Stearіc аcіd, Cetearyl alcohol, Chelidonium extract , Aloe vera extract, Sulphur, Allantoin, Triethanolamine, D-panthenol, Zinc pyrithione, Methylparaben , Propylparaben, 2-bromo – 2 – nitropropane -1,3 –diol, Perfume.

Niestety konsystencja kremu sprawia, że nie jest on mocno wydajny. Właściwie wydajny nie jest. Używałam go miesiąc i obecnie wyciskam resztki z opakowania. 


Cena na szczęście jest niska i sprzyja kupieniu kolejnego opakowania - około 13 zł za tubkę. 


Zapach kremu nie wszystkim przypadnie do gustu. Od razu wyczułam w nim masło shea (nierafinowane) i cynk. Większość z Was pewnie określiłaby ten zapach jako "apteczny". Mnie osobiście nie przeszkadza, ponieważ każdego dnia używam naturalnych kosmetyków.

Działanie - producent obiecuje wiele, ale jak się to ma do rzeczywistości? 



Krem redukuje bardzo szybko podrażnienia i przyspiesza gojenie wyprysków. Nie zapycha cery, wręcz przeciwnie - miałam wrażenie że przyczyniał się do oczyszczania jej. Liczba nowo powstających zaskórników znacznie się zmniejszyła. Kwestia zwężania porów? Niby były mniej rozszerzone po użyciu produktu, jednak spodziewałam się większego efektu wow. Dzięki zawartości masła shea, krem nawilża skórę i nie pozostawia uczucia ściągnięcia, jak większość specyfików na trądzik. 


Krem z glistnikiem nadaje się pod makijaż. Bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia nieprzyjemnych warstw na twarzy, a także matowi skórę. 


Produkt z czystym sumieniem polecam osobom, zmagającym się z problemami skórnymi i błyszczeniem się cery. Warto mieć go w swojej łazience na "gorsze dni" naszych cer. 




Znacie ten produkt? Skusicie się?



poniedziałek, 12 maja 2014

Love 2 mix organic - masło do ciała z czarnym kawiorem i jagodami acai

Witajcie, 


Nie tak dawno temu opowiadałam Wam o cukrowym peelingu mango, pochodzącym z Biosfera Polska. Dziś mam Wam do przekazania kilka słów o maśle do ciała pochodzącym z tego samego miejsca. Jesteście ciekawi, czy i tym razem padnie stwierdzenie "zakochałam się"? 
Jeśli tak, to zapraszam do lektury. 



Luksusowe masło do ciała z czarnym kawiorem i jagodami acai, ma za zadanie nawilżać, odżywiać i wzmacniać nasza skórę, zostawiając ją jedwabiście gładką i przyjemną w dotyku. 


Czarny kawior zawarty w maśle jest źródłem witamin, minerałów, mikroelementów, białka i nienasyconych kwasów tłuszczowych. To wszystko oddziałuje na naszą skórę, dzięki czemu jest ona ujędrniona, odżywiona i wzmocniona. 

Jagody acai działają na skórę odmładzająco. Przywracają jej blask, wyrównują koloryt, a do tego zawierają naturalne filtry. 


W dużym, wygodnym plastikowym słoiczku pod zakrętką i wieczkiem zabezpieczającym znajduje się 250 ml gęstego masła.

Konsystencja masła jest bardzo specyficzna. Ten zbity, fioletowy produkt rozwarstwia się w palcach, a pod wpływem temperatury ciała znów łączy się w całość (tym razem mniej zbitą). Ciężko się rozsmarowuje i potrzebuje trochę czasu do wchłonięcia. Warto jednak włożyć odrobinę wysiłku w tę czynność, ponieważ efekty są spektakularne.

Moja skóra zawsze miała problem z utrzymaniem właściwego poziomu nawilżenia. Dodatkowo była podatna na urazy, każde większe zadrapanie zostawiało u mnie pamiątki w postaci blizn. Niestety na tak osłabionej skórze nie trudno także o rozstępy. Próbowałam wielu specyfików wzmacniających skórę, efektów albo nie było, albo były mało satysfakcjonujące. Odkąd posiadam masło do ciała Love 2 Mix Organic z kawiorem i jagodami acai, stan mojej skóry znacznie się poprawił. Skóra jest bardziej elastyczna, dzięki czemu zmniejszyła się moja skłonność do rozstępów. Nie mam problemów z rogowaceniem się naskórka, stan nawilżenia zdecydowanie uległ poprawie. 

Masło do ciała nakładam każdego wieczora. Nocą składniki zawarte w produkcie oddziałują pozytywnie na moją skórę. Następnego dnia czuję jeszcze warstwę masła na ciele. Nie jest to jednak uczucie oklejenia. To raczej przyjemne natłuszczenie. Mimo warstwy, którą czuć jeszcze długo po nałożeniu masła nie musicie obawiać się tłustych plam na Waszych ubraniach. 

Skład produktu jest bardzo przyjemny. Nie znajdziecie w nim SLS, parabenów, olejów mineralnych, glikoli, lanoliny, czy ftalanów. 


Cena produktu to około 30 zł. Produkt bardzo wydajny.


Pewnie zastanawiacie się jaki zapach ma to masło. Ciężko mi było go określić. Jest bardzo podobny do zapachu kosmetyków Czarna Oliwka z Bielendy. Mnie osobiście nie przypadł do gustu, jednak nie jest na tyle natarczywy, by przeszkadzał mi w użytkowaniu. 


Zakochałam się w działaniu tego masła. Jestem pewna, że gdy już skończę to opakowanie zainwestuje w następne. Czy wybiorę tę samą wersję? Pewnie tak, ale Love 2 Mix Organic kusi jeszcze innymi. Warto zapoznać się z ich ofertą. 


Znacie produkty Love 2 Mix Organic? Możecie coś polecić?


Odśwież swoją kosmetyczkę na wiosnę - rozdanie! 


sobota, 10 maja 2014

Mrs. Potter's intensywna odżywka bez spłukiwania ochrona koloru


Witajcie, 

Mama. To taki gatunek cierpiący na wieczny brak czasu, a mimo to niesamowicie szczęśliwy. 
Jako mama szukam rozwiązań jak najszybszych jeśli chodzi o pielęgnację ciała i włosów. Rzadko mam czas na długie kąpiele i obładowywanie się maskami, zwłaszcza tymi na włosy. Z racji tego, że mam tendencję do sianka, a odcienie fioletów i czerwieni na mojej głowie nie bardzo się trzymają postawiłam na odżywkę bez spłukiwania chroniącą kolor i odżywiającą włosy. 


Według obietnic producenta mój kolor powinien być ochroniony, a włosy odżywione i łatwiej rozczesujące się. Jak to wyglądało w praktyce przekonacie się za chwilkę. 


Najpierw zaznaczę to, co urzekło mnie w odżywce. Świeży, dość intensywny aromat kwiatowo - owocowy(?) skoncentrowany jest w idealnie trzymającej się dłoniach odżywce. Nic nam nie spływa między palcami i wszystko osiada tam, gdzie chcemy, czyli na włosach. 




Produkt jest wydajny, bo wystarczy naprawdę niewielka ilość by wysmarować całe włosy i sprawić, by ich rozczesanie było łatwiejsze. Tutaj niestety kończą się plusy odżywki. 

Mrs. Potter's niestety przetłuszcza włosy, co czasem zmuszało mnie do mycia ich każdego dnia. 
Mój plan oszczędzający czas poległ w gruzach. Miałam jednak nadzieję, że odżywka ochroni mój kolor i będę mogła rzadziej sięgać po produkty koloryzujące. Tu kolejna klapa. Odżywka nie chroniła koloru, a przez to że musiałam myć włosy każdego dnia, kolor szybciej się wypłukiwał. 

Producent chwali się naturalnymi ekstraktami w odżywce, ginkgo bilobą i keratyną. Stąd moja cicha nadzieja na odżywienie włosów. Nadzieja pryskała w połowie dnia (włosy myję rano), kiedy to moje włosy niby ujarzmione stawały się przetłuszczonymi strąkami z sianowatymi końcami. 



Cena produktu to 8 zł za 250 ml. 

Przyznam, że zraziłam się do Mrs. Potter's.  Nie mam ochoty już ochoty na te produkty. Zmarnowałam czas na testowanie jej i dawanie kolejnych szans. Wielka szkoda. 


Znacie tę firmę? Co sądzicie o ich produktach?





środa, 7 maja 2014

Kobo Professional - Colour glossy lips cała kolekcja.

Witajcie,

Mam masę kolorówki, którą chciałabym Wam pokazać, dlatego na blogu będzie teraz więcej wpisów o takiej tematyce. Pokażą się również makijaże (Mąż wreszcie nauczył się robić zadowalające mnie zdjęcia:P).

Dziś przychodzę do Was z piątką, czy wspaniałych to się okaże. Zapraszam do lektury.


Kobo Professional ma w swojej ofercie pięć kolorowych błyszczyków zamkniętych w niepozornych, charakterystycznych dla marki słoiczkach.

Odkręcając opakowania naszym oczom ukazują się nadal niepozorne produkty. Magicznego blasku i efektu 3D obiecanego przez producenta nabierają dopiero na ustach.


Konsystencja produktów na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu. Słoiczkowe błyszczyki Kobo są kleiste, jednak mimo to nie są ciężkie. 

Zanim podejdę do każdego indywidualnie, pragnę napomknąć o trwałości. Błyszczyk nałożony na usta trzyma się długo. Ścierając się nie zostawia na wargach drobinek brokatu, co jest dużym plusem. 
W trakcie dnia po jedzeniu warto wklepać odrobinę produktu dla odświeżenia blasku w środek ust.

Cena produktu to 9.99 zł za 14 ml. Dostępne w drogeriach Natura. 
Produkty są bardzo wydajne.

Każdy z tej serii błyszczyków Kobo doskonale nawilża usta, pozostawiając piękny kolor i blask na kilka godzin. 


302 Delicious.

To najbardziej naturalny błyszczyk z całej piątki. Lekko różowy. Nałożony na usta daje nam piękny blask, z małymi drobinkami. Idealnie nada się jako wykończenie każdego makijażu.



Na ustach prezentuje się tak.


303 Charming. 

Bardzo jaśniutki odcień. Kolor to coś pomiędzy beżem, a różem. Zawiera najwięcej perełek rozświetlających, dlatego uważam że dobrze sprawdzi się na wieczorne wyjścia. Fanki mocnego błysku go pokochają. 



Na ustach aparat uchwycił go tak.


307 Spicy. 

To taka przygaszona wersja 302. Ma zdecydowanie najmniej drobinek z całej ekipy. Odcień wpada w delikatną brzoskwinię. Pasuje do każdego typu urody.



Usta.



310 Magical. 

Ten błyszczyk sprawia, że nasze usta wyglądają jak połyskująca wisienka. Może być z powodzeniem stosowany jako akcent kolorystyczny w makijażu. Ściągnięcie nadmiaru produktu sprawi, że nasze usta będą na długi czas w kolorze błyszczyka. To dobra opcja dla tych, którym podoba się kolor, a nie przepadają za mocnym błyskiem. Magical jest najmniej wyczuwalny na ustach. To najgęściejsza propozycja z kolekcji. Zdecydowanie mój ulubieniec. 




311 Disco.

To moim zdaniem najodważniejszy błyszczyk. Łączy w sobie piękny, malinowy kolor i bardzo dużą ilość drobinek brokatu. Po odciśnięciu go w chusteczkę, otrzymamy efekt pomadki z satynowym wykończeniem i małymi drobinkami.



Aparat na ustach nie wychwycił brokatu.


Każdy z tych błyszczyków ma w sobie coś niesamowitego. Są wielowymiarowe, czego niestety na zdjęciu nie da się oddać. Polecam wycieczkę do Natury i zobaczenie ich na żywo.

Który z błyszczyków Kobo Professional przypadł Wam najbardziej do gustu?