poniedziałek, 29 lipca 2013

Joanna Argan Oil - szampon, odżywka i maseczka. Recenzja na dwie głowy.


Witajcie Najwspanialsi, 

Od pewnego czasu jestem posiadaczką kilku produktów z serii Argan Oil firmy doskonale znanej niemalże każdemu - Joanny. Linia ta jest przeznaczona do włosów wymagających, suchych i zniszczonych, czyli teoretycznie dla mnie jak znalazł. 
Wiem, że opinie na temat tych produktów są różne pora na moją wypowiedź. 


Zacznę od szamponu. Produkt zamknięty jest w wygodnej butelce z łatwo otwierającym się "klipsem", więc stosowanie go nie wymaga łamania paznokci i nie jest utrudnione w przypadku mokrych rąk. 

Zapach długo utrzymuje się na włosach, ale w tym wypadku mi to nie przeszkadza, bo jest bardzo przyjemny - faktycznie arganowy.

Włosy po zastosowaniu szamponu są dobrze oczyszczone, nie plączą się za co szampon ma u mnie kolejnego plusa. Produkt łagodzi uczucie swędzenia i nie obciąża włosów, niestety moje sianko dość szybko się przetłuszcza po użyciu tego produktu. Mąż stosuje szampon każdego dnia i u niego nie ma tego problemu. Dodatkowym plusem jest to, że włosy (zarówno moje - długie i lekko sianowate, jak i Męża - krótkie i z natury niesforne) po zastosowaniu szamponu ładnie się układają. 
Rzadziej stosujemy z mężem prostownicę, więc wychodzi nam to na zdrowie.

Skład hymmm... ciężka sprawa, przyznam szczerze wolałabym go nie znać. Choć producent zapewnia nas, że nie ma parabenów jest masa emulgatorów (PEG), na drugim miejscu w składzie jest SLES, a na końcu listy dwa paskudne konserwanty, które mogą wywoływać alergię.
 Olej Arganowy z upraw ekologicznych niestety gubi się w tej masie chemii, a szkoda. 

Cena około 6 zł za 200 ml.

Szampon dobrze się pieni, przez co jest bardzo wydajny - nie muszę myć dwa razy włosów, dzięki czemu mam więcej czasu na nałożenie odżywki.





Skoro już mowa o odżywce pora na nią. To w niej pokładam nadzieje na odżywienie włosów, bo w takie zdolności szamponu średnio wierzę. Zdaniem producenta odżywka ma za zadanie ułatwić nam rozczesywanie, nadać połysk, zregenerować uszkodzone partie i ochronić przed puszeniem. 
Krótko mówiąc produkt wywiązuje się z tych obietnic. Spełnia swoje zadanie niestety na mojej głowie kosztem obciążenia - na włosach Męża nie było efektów niepożądanych. 

Skład odżywki jest lepszy - krótszy, jednak na drugim miejscu mamy Cetearyl Alcohol (emolient tłusty), z którym moja skóra i włosy nie bardzo się lubią. Pisałam już o tym składniku kiedyś, ale dla przypomnienia dodam, że jest to zapychacz stosowany na skórę przyczynia się do powstawania zaskórników, a na włosach zostawia film o działaniu pośrednio nawilżającym, co w przypadku włosów cienkich może powodować obciążenie. Parabenów nie mamy w całej serii, ale znów producent użył do produktu konserwantów silnie alergizujących, czyli Methylchloroisothiazolinone i Methylisothiazolinone (na szczęście możemy ich szukać na samym końcu listy składników). 

Cena odżywki to około 6 zł za 200 g. 





Przejdźmy do maski, która w moich oczach wypada najgorzej.
 Zdaniem producenta zadanie maski różni ją od odżywki tym, że nadaje niesamowitą miękkość i witalność. Moim zdaniem po zastosowaniu odżywki i szamponu włosy są wystarczająco miękkie i nie widzę potrzeby nakładania maski z parafiną.

Po zastosowaniu maski, włosy były takie jak obiecał producent, niestety w gratisie bardzo mocno obciążone. Maska zdecydowanie nie jest produktem dla mnie.

Skład dłuższy, ale zawarte w nim są wszystkie wyżej wymienione składniki (niestety). 

Cena około 7 zł za 150 g.





Podsumowując, za niewielką cenę możemy mieć całkiem dobrze działający zestaw kosmetyków do pielęgnacji włosów. Myślę, że produkty te są idealne na okres wakacyjny - szampon bez problemów usunie z włosów basenowy chlor, a odżywka i maska odżywią nasze fryzury po takich kąpielach.
 Dla mnie wymagającego konsumenta skład jest odstraszający, ale za działanie ma plus. Rzadko zdarza się tak, że producent wywiązuje się ze wszystkich obietnic umieszczonych na etykiecie. 
W tym wypadku jest 100% sprawdzalności na moich i Małżonowych włosach.  

Ja mam ochotę na serum do końcówek włosów z tej serii, a Wy macie na coś ochotę? 
Jak sprawdzają się u Was produkty z Joanny?

czwartek, 25 lipca 2013

Efektima Instytut - dwuetapowa pielęgnacja dłoni i stóp

Witajcie,

Dzięki uprzejmości firmy Efektima Instytut miałam przyjemność przetestować dwa produkty - peeling do rąk i maskę do rąk (etap I i II), oraz peeling do stóp i maskę do stóp (etap I i II). 

Całkiem niedawno, któregoś spokojnego wieczoru postanowiłam zająć się sobą, padło na romans z Efektimą. Po ostatniej nie do końca ciekawej przygodzie z ich maskami do twarzy, nie byłam jakoś mocno przekonana do produktów do rąk i stóp, ale doszłam do wniosku że z braku laku i to będzie dobre. Głównie chodziło mi o relaks jednak nie byłoby mi smutno, gdyby maski zrobiły coś więcej. 

Zaczęłam od peelingu do stóp (etap I) z kwasem migdałowym, mlekowym oraz z olejem sojowym. Producent zapewnia, że po jego zastosowaniu stopy będą miękkie, gładkie i pozbawione zrogowaciałego naskórka. Generalnie nie mam problemów ze stopami, zazwyczaj są dobrze wypielęgnowane, ale na potrzeby testu troszkę je zapuściłam. 

Preparat nakładamy równomiernie na stopy, a po upływie 10-15 minut ścieramy papierowym ręcznikiem i przechodzimy do etapu drugiego. 

Po zastosowaniu peelingu możemy zaobserwować, że stopy faktycznie stają się milsze w dotyku, bardziej miękkie jednak nie zauważyłam u siebie zdarcia zrogowaceń (choć było ich niewiele). 

Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że w składzie jest Paraffinum Liquidum (to dzięki niemu mamy złudzenie miękkich stóp) oraz dużo parabenów, co dla mnie jest dyskwalifikujące produkt. Jednak skoro już poświęciłam 15 minut na etap I to i drugie tyle poświęcę na etap II.





Etapem II jest maska do stóp z wyciągiem z bergamotki, z gliceryną, mocznikiem, parafiną i masłem shea, która ma za zadanie intensywnie zmiękczyć i nawilżyć stopy. 

Po zastosowaniu maski, stopy były ukojone, miękkie, nawilżone i przyjemne w dotyku, jednak nie sądzę by produkt poradził sobie ze zrogowaciałym naskórkiem. Może przy częstszym zastosowaniu, tak jak poleca producent 2 razy w tygodniu, efekty byłyby bardziej zadowalające. 
Ja stosować częściej nie mam zamiaru, ponieważ skład mnie nie zadowala. 
Stary, dobry pumeks chyba nadal będzie moim przyjacielem.




Podczas, gdy na moje stopy działała efektimowa maska zaczęłam stosowanie produktu na dłonie, które swoją drogą wyglądały bardzo źle. Skórki wokół paznokci bardzo suche, dłonie nieprzyjemne w dotyku, przesuszone. Jednym słowem koszmar - wstyd komuś pokazać takie ręce, a jednak jakby nie patrzeć pracuję nimi i muszą dobrze wyglądać. 

Etap I to peeling do rąk z olejem sojowym, drobinkami alg i olejem winogronowym. 
Sposób użycia bardzo przypadł mi do gustu, ponieważ wystarczy wetrzeć peeling w dłonie i spłukać. Efekt po zastosowaniu niemalże natychmiastowy, suche skórki zniknęły.

Skład peelingu niestety znów jest paskudny, bo poza wyżej wymienionymi dobrociami są w nim PEGi i parabeny. 




Po zastosowaniu peelingu czas na etap II, czyli nawilżającą maskę na bazie wyciągu z aceroli z kolagenem i elastyną. Jej zadaniem jest doprowadzenie naszych dłoni do porządku. 
Zdaniem producenta nasza skóra będzie bardziej zregenerowana i odżywiona. 

Nałożyłam maskę na 15 minut na dłonie, po upływie tego czasu spłukałam, wysuszyłam i przyznam szczerze troszkę się załamałam. 
Dłonie potrzebowały kremu nawilżającego! Były skrzypiące - nienawidzę tego uczucia. 
Cały urok peelingu, który zdarł suchy naskórek znikł po zastosowaniu maski. 

Cóż pozostaje mi powiedzieć tylko tyle, że to ewidentnie wina długiego składu nafaszerowanego paskudztwami. 




De peelingu do rąk może będę wracała sporadycznie, ale na pewno nie będę stosowała maski. 
Muszę przyznać, że mam bardzo mieszane uczucia związane z firmą Efektima, pomimo paskudnych składów pokładam w nich nadzieję. Jestem kosmetyczną patriotką i wierzę, że to co polskie może być dobre. 

Zastanawiam się, jakie macie opinie o produktach Efektimy? Możecie coś polecić?

Zapraszam do polubienia mnie fa FB, niebawem ruszy tam projekt metamorfoz :)

niedziela, 21 lipca 2013

Słów kilka o szkodliwości filtrów przeciwsłonecznych i o naturalnych sposobach chronienia się przed poparzeniami.


Witajcie,

Lato w pełni, większość z Was wybiera się, bądź już się wybrała na wakacje, a jak wakacje to wiadomo - opalanie. Popularny "smażing" na plaży nie może odbyć się bez kremów z filtrami, olejków do opalania i emulsji po opalaniu. 
Wraz ze zwiększającą się liczbą kupowanych przez nas popularnych filtrów paradoksalnie wzrasta zachorowalność na nowotwory. Zastanawiacie się dlaczego? Czyżby filtry nie działały jak powinny, a może to nie ich wina? 

Zacznijmy od działania kremów z filtrami. Każdy wie, że preparaty tego typu blokują wchłanianie przez nasz organizm promieniowania ultrafioletowego, a co za tym idzie uniemożliwiają produkcję witaminy D. Jak udowodniono wielokrotnie witamina D jest potrzebna nie tylko dzieciom, ale również dorosłym. Niedobory tej witaminy mogę powodować między innymi krzywicę, osteoporozę, zapalenie stawów i kości, zapalenie górnych dróg oddechowych, a nawet schizofrenię i depresję. Badania epidemiologiczne wykazują powiązanie między niedoborem witaminy D, a zachorowalnością na nowotwory. Dane te wykazały także, że zmniejszone stężenie witaminy D w organizmie zmniejsza prawdopodobieństwo wygrania z chorobą. 
Inne badania wykazały, że witamina D może chronić przed blisko osiemdziesięcioma odmianami nowotworu. 
Trzeba wziąć pod uwagę także fakt, że witamina D jest naturalnym filtrem UVA - to właśnie to promieniowanie jest rakotwórcze. 

Skład kremów z filtrem jest paskudny. Niestety mają w sobie substancje rakotwórcze. 
Substancje zawarte w kremach z filtrami wchłaniają się głęboko w skórę i wsiąkają w nas jak woda w gąbkę. Nie zapominajcie o tym co producent sugeruje, mianowicie że należy smarować się kilka razy podczas korzystania z kąpieli słonecznych, a co za tym idzie - w naszą skórę wsiąka kolejna masa chemii. 

W 90% kremów z filtrami znajduje się substancja zwana Octyl Methoxycinnamate (OMC), która to bez większych problemów zabija komórki myszy. 
Innymi świństwami wchodzącymi w skład tych preparatów są:

3-Benzylidencamphor (3 BC), Benzophenone-3 (Oxybenzon), Homosalate (Homomenthylsalicylat – HMS), Octyl-Dimethyl-Para-Amino-Benzoic-Acid (OD-PABA). 

Chciałam poruszyć tutaj temat pewnej propagandy. Zastanawiacie są kto poza oczywiście producentami tego typu preparatów czerpie korzyści z ich sprzedaży? Odpowiedź jest bardzo prosta - wszelkie organizacje "anty rakowe", które promują używanie kosmetyków z filtrami. 
Przykładem takiej organizacji jest American Cancer Society, która prowadzi kampanię reklamową promującą stosowanie filtrów. 

Zastanawiacie się pewnie co zrobić, by uniknąć poparzeń słonecznych?
Robiąc szybką analizę można dojść do wniosku, że lepsze jest słońce niż drogeryjna chemia.

Sposobów na naturalną  ochronę jest wbrew pozorom bardzo dużo i mogę zagwarantować, że nie pochłoną one Waszego majątku. 
Jeżeli już koniecznie musicie się smarować (jednocześnie mimo wszystko blokując produkcję witaminy D) polecam masło shea. Produkt ten na pewno każdy zna. Ma wiele właściwości i zastosowań w kosmetyce. Jedną z właściwości jest posiadanie naturalnych filtrów. 

Inne naturalne dobra to wyciąg z arniki górskiej, wyciąg z korzenia tarczycy bajkalskiej, aloes, olej kokosowy, tlenek cynku, czy dwutlenek tytanu. 

Dieta również może być dla nas ratunkiem podczas słonecznego okresu. Ważne jest, by wykluczyć z niej oleje roślinne, które eliminują witaminę D, a zastąpić je naturalnymi wysokonasyconymi tłuszczami roślinnymi takimi jak olej kokosowy, wiórki kokosowe, masło (te prawdziwe, nie margarynowe wynalazki!), smalec, ser najlepiej owczy, orzechy i nasiona oraz olej rybny. 
Dzięki takiej zamianie wchłanianie witaminy D będzie łatwiejsze dla naszego organizmu. 

Kolejnym ważnym aspektem diety jest spożywanie jak największej ilości roślin zielonych, głównie zielonolistnych takich jak sałata, kapusta, szpinak, czy seler naciowy. Warzywa te mają w sobie dużą zawartość witaminy E, która chroni nas przed promieniowaniem UVB - to ono jest przyczyną poparzeń. 

Antyoksydanty są również zalecane. Znajdziemy je w malinach, borówkach amerykańskich, jagodach goji, czarnych porzeczkach, czy zielonej herbacie. 

Było zielono, było fioletowo, a co powiecie na czerwień? 
Czerwone jedzenie i pierwsze skojarzenie - pomidory. Zawierają one likopen, który jest silnym antyoksydantem, dzięki niemu nasza naturalna obrona przed promieniowaniem słonecznym wzrasta aż o 30%. 

Produkty zawierające w sobie kwasy Omega 3 są również bardzo wartościowe. 
Pewnie myślicie o rybach, a ja Wam polecę siemię lniane - jest o wiele bardziej wartościowe w kwasy, a przy okazji jego spożywania nikt nie ucierpi. 

Mam nadzieję, że tym wpisem dam Wam troszkę do myślenia i nie będziecie namiętnie wcierać w siebie kolejnych hektolitrów chemii. Nie zapominajcie także o dzieciach, których skóra jest nawet o 30% cieńsza od skóry dorosłego. Pomyślcie ile chemii przenika do naszych organizmów. 
Czy piękna opalenizna jest ważniejsza od zdrowia? 

czwartek, 18 lipca 2013

Laboratorium Pilomax Program do włosów farbowanych regeneracja - maska do włosów ciemnych farbowanych


Witajcie,

Jak wiecie, jestem szczęśliwą Mamą, jednak od miesiąca borykałam się z pewną trudnością - włosy leciały mi z głowy garściami! Leniłam się bardziej od naszego psa. Na ratunek przyszła mi maska z Laboratorium Pilomax. Prawda jest taka, że w moje ręce wpadła ona przypadkiem dzięki uprzejmości firmy, a ja w akcie desperacji zaczęłam nią kurację, efekt był... 
Hola hola nie tak prędko! 

Zacznę od tego, że Pilomax wypuścił na rynek kilka serii kosmetyków do włosów, dzięki czemu każdy znajdzie coś dla siebie. Serie są dość nietypowe - nie tak jak w ogólnodostępnych kosmetykach serie do włosów suchych, przetłuszczających się, normalnych itp, ale serie do włosów ciemnych i jasnych. 
Większości z Was Laboratorium Pilomax kojarzy się zapewne z maskami WAX, ja do niedawna także miałam tylko takie skojarzenie. 

Wracając jednak do mojej maski i problematycznych włosów. Kurację zaczęłam niemalże od razu po zauważeniu problemu, przejrzałam wszystkie kosmetyki, które miałam w łazience i wybór padł na regenerację z Pilomaxem. 

Producent obiecuje nam wygładzenie, wzmocnienie, nawilżenie i co najważniejsze odbudowę zniszczonych włosów. Jak wiecie, należę do osób, które nie wierzą w słowa producentów i szukają zawsze haczyka, ale w tym wypadku postawiłam wszystko na jedną kartę. 
Po stosowaniu maseczki początkowo włosy mniej się puszyły, zrobiły się miększe i ładnie błyszczące, ale nie obciążone co niestety często zdarzało mi się po stosowaniu kosmetyków z serii "anty siano". 

Kolor maseczki jest bardzo, bardzo brzydki, wygląda jak... sami to sobie nazwijcie wiedząc, że w składzie jest dużo kawy. Zapach kawowo- chemiczny, mnie nie przypadł do gustu, bo nie lubię woni kawy, na szczęście po spłukaniu maski włosy są bezzapachowe. 

Jeśli już mowa o składzie nie jest zły, usuwając z niego alkohol można by rzec, że jest naprawdę dobry. Z racji tego, że polubiłam tę maskę przymknę na to małe niedociągnięcie oko.

Opakowanie super, żadnych zakrętek i twardych tubek, z których nie da się wydostać kosmetyku. 
Ma opływowy kształt, stoi na zakrętce zatem nie trzeba się męczyć, by wycisnąć odpowiednią ilość produktu. 

Po dłuższym stosowaniu zauważyłam radykalną zmianę kondycji moich włosów. 
Są błyszczące, układają się, odżywienie widać gołym okiem, a w spływie prysznicowym i w całym mieszkaniu jest o wiele mniej moich włosów. Zastanawiam się, dlaczego producent nie pochwalił się na opakowaniu cudowną właściwością produktu zapobiegającą wypadaniu włosów? 
Wychodzi na to, że Laboratorium Pilomax to skromna firma.

Kwestia cenowa przedstawia się następująco 31 zł za 200 ml. Moim zdaniem śmiesznie tanio, biorąc pod uwagę działanie maski. 

Osobiście mam w planach kupienie całej serii regeneracyjnej do włosów ciemnych. 



Stosowałyście kosmetyki do włosów z Laboratorium Pilomax?

Zapraszam Was serdecznie do polubienia mnie na Facebooku.

środa, 17 lipca 2013

Bielenda Professional Formula Peeling Gruboziarnisty Efekt Diamentowej Mikrodermabrazji.


Witajcie Kochani,


Ostatnio dużo się u mnie dzieje, czego efekty możecie obserwować na bieżąco. 
Bardzo cieszy mnie Wasze zainteresowanie moją osobą, moimi pracami i co najważniejsze moim blogiem. 


W związku z tym, że dawno nie było na blogu recenzji dziś przychodzę do Was z moim odkryciem. 

Mikrodermabrazja w zaciszu swojej łazienki, czy to możliwe? Okazuje się, że tak! 
Bielenda wypuściła na rynek serię maseczek, których zadaniem jest przeniesienie nas do salonu kosmetycznego. Osobiście skusiłam się na peeling dający efekt diamentowej mikrodermabrazji. 


Choć produkt jest przeznaczony do cery mieszanej, tłustej i trądzikowej skusiłam się na niego (tak, tak, pamiętam, mam cerę suchą i wrażliwą), ponieważ po testowaniu podkładów na mojej buzi pojawiło się dość dużo zaskórników. 

Producent obiecuje nam, że stosowanie peelingu będzie alternatywą do wizyt w salonie kosmetycznym. Powiem Wam, że po użyciu produktu przestałam myśleć o wizycie w salonie. Zaskórniki faktycznie zniknęły w tajemniczych okolicznościach, a koloryt wyrównał się odrobinę. 

Czytając etykietę możemy zauważyć, że nasze pory będą zwężone i mniej widoczne, u mnie efekt był niestety odwrotny i za to daję peelingowi olbrzymiego minusa. 
Zastosowałam produkt wieczorem, rano nakładając na buzię krem pesudo bb podkreśliłam sobie pootwierane pory. 

Opakowanie jest podzielone na dwie porcje, zatem spokojnie jedną część możemy wrzucić do kosmetyczki bez obaw, że wszystko będzie pływało w peelingu. 
O dziwo saszetki udało mi się otworzyć bez użycia nożyczek, więc stawiam plusik. 

Zapach bardzo przyjemny, delikatny w przeciwieństwie do samego peelingu. 
Konsystencja jest żelowa, jednak mikrokryształki moim zdaniem powinny dostać miano gigantkryształków diamentu. 

Zdzierak niesamowity moim zdaniem idealny dla gruboskórych, bądź masochistów takich jak ja. 

Nie polecam stosowania peelingu przed wyjściem z domu. Producent mówi, że produkt jest idealny jako baza do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych, moje zdanie jest odmienne. 
Buzię zaraz po zastosowaniu miałam zaczerwienioną, choć faktycznie oczyszczoną. 

Olbrzymi, gigantyczny plus za to, że po zastosowaniu kosmetyku nie musiałam pędzić po krem nawilżający. Moja twarz nie była ściągnięta i wysuszona, co nie zdarza się prawie nigdy - wystarczy mi kontakt z wodą bym potrzebowała porządnej dawki nawilżenia. 

Skład przemilczę tym razem. Produkt dołączam do mojej bardzo krótkiej listy kosmetyków, których składu wolę nie znać. 

Cena produktu to około 5 zł za 10 g. 

Podsumowując, peeling gruboziarnisty - efekt diamentowej mikrodermabrazji polecam osobom, które potrzebują porządnego oczyszczenia i nie należą do wrażliwców. Pomijając skład i fakt, że pory po zastosowaniu peelingu są rozszerzone produkt nie ma dla mnie minusów. 
Będę go używała sporadycznie ze względu na moją wrażliwą skórę, a do częstszej pielęgnacji zastosuję wersję drobnoziarnistą. Resztę z serii Professional Formula również mam zamiar wypróbować. Bielenda wybieliła się w moich oczach dzięki temu produktowi. 

Przekonałam Was do peelingu? Może ktoś z Was stosował już inne produkty z tej serii?




Wybaczcie jakość zdjęć, ale ostatnio wszystko robię z Anastazją na rękach.
Na potwierdzenie moich słów pokażę Wam zdjęcie wykonane podczas robienia dzisiejszego makijażu.


Wiem, że lubicie Anastazję, dlatego specjalnie dla Was uchwyciłam najpiękniejszą minkę świata na dzisiejszym spacerze. 



Założyłam fanpage na FB, zapraszam do polubienia klik!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Zdjęcia Madzi + Wieczór Mamuśki

Witajcie moi Mili, 


Dziś dostałam zdjęcia Madzi wykonane przez świetną Paulinę i od razu chcę się z Wami nimi podzielić. Makijaż oczywiście jest mojego wykonania jednak pomysł był Modelki i Fotografa. 
Nie do końca byłam do niego przekonana, ponieważ moim zdaniem Madzia jest na tyle urodziwa, że wystarczy jej odrobina make up'u, a dziewczyny uparły się na czarne usta i mocno podkreślone oczy. Niezbyt chętnie podjęłam się malowania ust Modelki na czarno, jednak ostateczny efekt bardzo mnie zadowala. Zdjęcia moim zdaniem są rewelacyjne, a makijaż nadaje im charakteru, zresztą sami zobaczcie i oceńcie. 









Ten post będzie z serii bardzo szybkich, ponieważ chcę skorzystać z tego, że Dzidziałka już śpi, a Mąż jest w pracy. Zastanawiacie się, jak korzysta z wolnego wieczoru pełnoetatowa Mamusia? 
Właśnie tak: 

Nastaje chwila rozmyślania...
 Hymmm...
 Pomysł jest!
 Kolacja!
 Nie można się obejść bez pysznej herbaty
A po kolacji pora na to, co Mamuśka lubi najbardziej...
 Kąpiel i testowanie kosmetyków. 

Dawno nie wrzucałam tutaj zdjęć Anastazji, a skoro dziś jest tak zdjęciowo to proszę bardzo: 


Kochani, na koniec poproszę Was o propozycje makijaży, których instruktaże chcielibyście zobaczyć w następnych postach. Czekam na Wasze opinie i wyzwania.

Trzymajcie się cieplutko!







sobota, 13 lipca 2013

Zapowiedź przyszłości

Witam, 

Jest mi bardzo przykro, że nie dotrzymałam słowa i na kolejny post musieliście czekać więcej niż postanowione 2 dni. Na swoje wytłumaczenie mogę dodać, że mam bardzo mało czas, ponieważ jestem rozchwytywana przez fotografów i modelki, co oczywiście bardzo mnie cieszy. 
Mała Anastazja także daje mi popalić, więc ona też powinna się tłumaczyć. 
W związku z tym, że zaraz muszę pędzić szukać sukienki na ślub (jak ja nienawidzę chodzić do sklepów!) post jest szybką zapowiedzią tego co będzie się tutaj działo niebawem. 

Zapowiedzi zacznę od tego, że miałam przyjemność współpracować przy kilku ciekawych projektach fotograficznych. Malowałam niesamowicie urodziwą Magdę i Aleksandrę, a efekty dotrą do mnie na dniach. W planach mam również inne sesje, ale nie będę Wam wszystkiego zdradzać. 

Aby nie zrobiło się zbyt zdjęciowo na blogu, jak tylko znajdę czas napiszę już wcześniej obiecany post o tym, jak doszłam do siebie po porodzie. Przy okazji tego postu będą recenzje kosmetyków, które pomogły mojej skórze w regeneracji. Myślę, że informacje które umieszczę, przydadzą się nie tylko przyszłym i obecnym mamom, ale również wszystkim tym, którzy chcieliby pozbyć się np. cellulitu. 

Mam do Was pytanie, co sądzicie o tym, abym umieszczała na blogu posty instruktażowe dotyczące makijażu? Od pewnego czasu zastanawiam się, czy chcielibyście zobaczyć krok po kroku jak wykonać konkretne makijaże. 

Czas mnie goni zatem kończę zapowiedzi zdjęciem (bez obróbki, prosto z aparatu) z ostatniej sesji, do której miałam przyjemność wykonywać makijaż. 

Na zdjęciu Aleksandra.

 Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć fotografa, który wykonał to zdjęcie zapraszam do jego portfolio.

Niebawem do Was wrócę, obiecuję! 

niedziela, 7 lipca 2013

Ślubnych wspomnień odrobina

Witajcie moi Mili,

Znów na wstępie kilka słów o Was. Jesteście niesamowici! Dostaję od Was mnóstwo pytań, próśb, słów wsparcia i krytyki, dajecie mi olbrzymi zastrzyk energii. Ten blog istnieje dla Was i dzięki Wam, pewnie gdyby nie tak szerokie grono odbiorców, już dawno zrezygnowałabym z blogowania. 
Dziękuję :) 

W ciągu ostatnich kilku dni dostałam mnóstwo pytań o mój ślub (stąd moje pytanie do Was w ostatnim poście, czy chcielibyście zobaczyć zdjęcia). Pytania są różne, począwszy od tego jak ślub wyglądał, przez to co bym zmieniła, ilu miałam gości, jak byłam ubrania, pomalowana... 

Ślub to najwspanialszy dzień w życiu każdej kobiety, tu nie byłam wyjątkiem. Poza urodzeniem Anastazji nie spotkało mnie w życiu nic piękniejszego. Większość z Was pewnie marzy o ślubie z olbrzymim weselem, o bajkowej sukni pewnie też marzycie. U mnie było odwrotnie. Zawsze chciałam mieć skromny ślub, bez wesela, gdyby nie nacisk rodziny to zapewne zabralibyśmy z mężem świadków do urzędu i byłoby po wszystkim. Po długich walkach skończyło się na obiedzie i słodkim poczęstunku po ceremonii w urzędzie. 

Dodam jeszcze, że sukienka była szyta na podstawie mojego projektu, a make up wykonywałam sama. 

Jak wcześniej wspominałam, sesję zdjęciową również mieliśmy nietypową. Zdjęcia robiła moja jedyna i niezastąpiona przyjaciółka Klodia (jej dzieła możecie zobaczyć tutaj), przed której obiektywem gościłam nie raz. Więcej mówić nie będę, sami zobaczcie.















Ślubny backstage: 















Kiedyś zrobię z tych zdjęć komiksową sklejkę:)

A Wy jaki chcielibyście mieć ślub? Co sądzicie o tradycyjnych sesjach ślubnych, przy krzaczkach, na wieżyczce, z bukiecikiem, o takich które oferuje każde studio foto?