niedziela, 29 grudnia 2013

Relacja z opłatkowego spotkania blogerów

Witajcie, 


Jak wiecie niedawno organizowałam opłatkowe spotkanie blogerów. Najwyższa pora zrelacjonować Wam ten cudowny dzień. 

Dwudziestego pierwszego grudnia ugościłam w swoich skromnych progach siedmiu wspaniałych. 
Klodię (jako fotografa do zadań specjalnych)  http://klodiasajdok.blogspot.com/

Cała zabawa rozpoczęła się o godzinie piętnastej. Na całe szczęście jeszcze przed rozpoczęciem wpadła moja najwspanialsza i niezastąpiona Klodia, która pomogła mi ogarnąć wszystko. Najpierw w moich progach zawitała Asia, która swoją drogą miała się spóźnić, następnie cała banda roześmianych mordek wparowała do mojego  mieszkania, wręczając tonę jedzenia i słodkości.


Część słodkości i pyszności.
Każdy z nas miał coś do wymianki, wszystko miało wylądować na komodzie, ale oczywiście gdy Łukasz zaczął wykładać swoje skarby, wszystko rozeszło się w ekspresowym tempie. 


Mała część wymiankowych rzeczy.
Gdy już wszyscy zasiedli do stołu, pochłonęła nas masa niekończących się opowieści...



które przerwała nam wizyta Marty z Gaju Oliwnego.

Marta z Gaju Oliwnego, która bardzo szybko zaraziła się od nas pozytywnym nastrojem.
Marta opowiadała nam między innymi o różnicach między kosmetykami drogeryjnymi, a naturalnymi, tłumaczyła jak rozpoznać tym cery i dobrać odpowiednio do niego sposób pielęgnacji. Chętnie i z uśmiechem odpowiadała na nasze pytania, a jednocześnie sama zapytała o kilka rzeczy, które wtajemniczyły ją w świat blogerów. Marto, ciągle liczę na to, że założysz swój blog i będziesz się dzieliła z nami na bieżąco swoją wiedzą. 

Chcąc wprowadzić Martę w świat blogerów nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie pokazali jej ulubienicy Kasi i Alicji (Kapryska) - Mony. Pierwszy w ruch poszedł filmik pt. "For you Kaprysku"

https://www.youtube.com/watch?v=OpFhwcen0jE
Zanim wypuściliśmy Martę do domu, zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie, a w sumie to kilka zdjęć.

Miało być ładnie i poważnie.

Śmiechu na spotkaniu było co nie miara. Buzie nam się nie zamykały, Klodia prowokowana do śmiechu wybuchała atakiem chomika, prowokując mnie, a później to już po prostu była reakcja łańcuchowa. 
Tematy do rozmów i powody do śmiechu ciągle się mnożyły. Kawka lała się litrami, a Kasia zakochana w moim czajniczku namiętnie ją przeciskała.

Kasia, Alicja i pół Asi.

Wszyscy czuli się u mnie jak u siebie, z czego bardzo się cieszę.


Łukasz dorwał się do mojego kufra i poza kolorówką znalazł w nim peeling do ust, który oczywiście poszedł w obieg jako deserek. Ach ten pomarańczowy smak.

Łukasz, ja i paleta.

Moim cudownym gościom przeszkadzał mój niezbyt cudowny pies - Homer, który mimo swoich trzydziestu pięciu kilogramów myśli, że jest Yorkiem i tak też się zachowuje. Oczywiście wszyscy byli nim zauroczeni, najbardziej męska część załogi - Łukasz i chłopak Gosi (Gosiu przepraszam, nie pamiętam imienia!)


Homer
Późnym wieczorem Mikołaj pozwolił nam wyciągnąć prezenty spod choinki. 

Upominki
Nasze cudowne spotkanie trwało niemalże do godziny dwudziestej pierwszej. Następnego dnia miałam zakwasy ze śmiechu, a żeby podzielić się w Wami odrobiną naszej radości postanowiłam wrzucić kilka zdjęć, które bez wątpienia mogą być lekiem na depresję (stwierdzenie Gosi, z którym wszyscy się zgodzili).

Jemy ciacho! Mina Łukasza jak Clayman.

Gdyby ktoś nie wiedział o jaką minę mi chodzi. 


Kasia i jej ekspres.

Ale to jest moja kawa!
Asia tłumaczy co jest warte uwagi. 


Weź sobie to, mówię Ci pyszności!

Alicja jakby prosząca o uwagę. 


Chłopak Gosi i Alicja sroga nauczycielka.

Para, która chciała wyjść porządnie.


Uśmiech! Będziemy poważni.

Gosię również pochłonęła głupawka. 


Śmiechawica!
Najbardziej poważne grupowe zdjęcie jakie udało mi się znaleźć. 

Prawie poważni - Najwspanialsi.

Kończąc tę relację raz jeszcze chciałam podziękować wszystkim razem i każdemu z osobna. 
Bez Was nie byłoby tego wspaniałego dnia. Bez Marty nie dowiedzielibyśmy się o wartościach natury, bez Klodii nie byłoby tych wspaniałych zdjęć. Bez Gosi (Porady Herrbaty) i Asi nie dowiedzielibyśmy się o nie do końca uczciwej współpracy z pewną firmą, bez Kasi nie byłoby cudownych ciasteczek owsianych, pysznych kieszonek w dwóch wersjach (dla mnie wege mmm Kasiu uwielbiam Cię) i nie miał by kto przeciskać kawy. Alicja (Kaprysek) uświadomiła nas, że filmik dla niej króluje na YT i ciasto w gwiazdki nie gryzie i nie ma się czego bać. Gosia (Margotka) udowodniła, że kupne ciacha bywają równie pyszne co domowej roboty. A Łukaszowi podziękuję za to, że miałam z kim brzydko wychodzić na zdjęciach. 

Dziękuję również sponsorom, którzy zadbali o to, by pod moją choinką znalazły się upominki dla moich gości. 

Sponsorzy spotkania

Liczę na to, że znów spotkamy się w tak cudownym gronie. 

piątek, 27 grudnia 2013

Świąteczny make up.

Witajcie, 

Zapewne dla większości z Was święta to czas szczególny. W te szczególne dni wypadałoby wyglądać niecodziennie, inaczej, elegancko, szykownie. Jako, że w święta musiałam zrobić masę kilometrów postawiłam na prosty make up oka i porządny akcent kolorystyczny na ustach.  
Mam dla Was kilka zdjęć, póki jeszcze w powietrzu wyczuwalna jest świąteczna aura. 




Tak oto prezentowałam się w wigilijny wieczór. Miałam w planach pokazanie Wam tego o wiele wcześniej, jednak jak na złość dopadła mnie choroba - znów! Ropiejące oko i przeszywający ból głowy nie sprzyjają blogowaniu, ale obiecuję Wam, że jak tylko wrócę do siebie to nadrobię blogowe zaległości. 

W ramach przeprosin mam dla Was rozdanie, ale o tym w następnym poście.

Na jaki make up postawiłyście w te święta?


niedziela, 22 grudnia 2013

Perfecta mleczko micelarne do demakijażu twarzy i oczu

Witajcie,
 
Przepraszam na wstępie za poślizg postowy - spowodowany był wczorajszym opłatkowym spotkaniem blogerów, które było niesamowicie cudowne, ale o tym innym razem.
Chociaż do końca 2013 zostało jeszcze trochę czasu, dziś postanowiłam przyjść do Was z moim odkryciem roku.
 
Nie lubię mleczek do demakijażu ze względu na ich konsystencję - niby delikatne, niby przyjemne, a i tak większość zostawia paskudną warstwę na buzi, a jak jej nie zostawia to zazwyczaj jest za słabe.
W płynach micelarnych za to brakuje mi delikatności mleczka.
 
Czekając na przesyłkę z moją ukochaną pianką do twarzy (recenzja tutaj --> klik) całkowicie zdenkowałam produkty do demakijażu i buszując po drogerii znalazłam tego cudaka.
Mleczko micelarne, co to jest? Wiedziałam, że nie zostanie na półce.
 
 
Mleczko micelarne znajduje się w standardowej butelce firmy. U mnie górny klips się wyrobił i niestety boję się o to, że w transporcie się otworzy. Nie mam pojęcia, czy to mój produkt miał tę wadę, czy każdy taki jest.
 
Konsystencja jest niesamowicie cudowna. Rozrzedzone, chlupoczące w butelce mleczko.
Wystarczy odrobina nalana na wacik i spokojnie zmyjemy make up. Wydajność to zdecydowanie jego zaleta.
 
Po demakijażu twarzy nie pozostaje tłusta warstwa ani uczucie ściągnięcia (wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że skóra jest nawilżona).
 
Mleczko micelarne jest wedle obietnicy producenta bezzapachowe, a co za tym idzie zmniejsza się ryzyko uczuleń.
 
Skład przedstawia się następująco.
 
 
Niestety nie jest on cudowny. Do naturalnych nie należy, a takie lubię najbardziej i czuję się bezpiecznie stosując je.
 
 
Mimo składu, mogę się w 100% zgodzić z opinią producenta o produkcie. Doskonale sprawdzi się on u osób z każdym typem skóry. Sprawdzałam go na sobie, mamie (skóra wrażliwa, alergiczna, mieszana) i mężu (bezproblemowy gruboskórniak noszący soczewki kontaktowe).
U każdego z nas sprawdził się dobrze. Makijaż codzienny to dla niego pestka. Troszkę więcej trzeba go zużyć przy zmywaniu wieczorowego i charakteryzacji, ale mimo to daje radę.
Po dłuższym przytrzymaniu wacika rozpuszcza nawet tusze wodoodporne.
Skóra u każdego z nas była nawilżona, oczyszczona, załagodzona, tak samo oczy - zero podrażnień. 
 
Cena produktu to około 16 zł, ale niestety ciężko go zdobyć. Często w drogeriach, w których są produkty Perfecta, tego akurat nie ma.
 
Znacie ten produkt? Może potraficie polecić mi inne produkty tego typu?

środa, 18 grudnia 2013

Essence Stay Matt lip cream.

Witajcie,

Jesienią i zimą uwielbiam otulać się w ciepłe kolory, słodkie i ciężkie zapachy, oraz mocne konsystencje. Okres ten jest także czasem, w którym z utęsknieniem wyszukuję na ustach obywatelek pięknych, nasyconych kolorów, bądź zgaszonych nudziaków. O dwóch takich właśnie dzisiejszy post. Zapraszam do lektury.
 
 
Producent swój produkt nazywa balsamem do ust, moim zdaniem to nic innego jak rozrzedzona pomadka wpakowana w błyszczyk.
 
Opakowania produktów są bardzo wytrzymałe. Napisy nie zdzierają się, dzięki czemu całość nawet po przejściach wygląda estetycznie. Plastik jest podwójny, zatem przy upadku nie ma o co się martwić - produkt się nie rozbije. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że wypadł z piątego piętra i żyje.
 
Produkty te należy zużyć w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Obawiam się, ze dla przeciętnego Iksińskiego stosującego produkt raz na jakiś czas, może być to wyzwaniem.
Lip cream jest bardzo wydajny i wystarczy naprawdę odrobinka by pokryć usta.
 
Konsystencja jak już wspominałam przypomina rozrzedzoną odrobinkę pomadkę. Nie spływa z ust, nie spływa z aplikatora, który swoją drogą jest bardzo dobrze wyprofilowany.
 
Pigmentacja produktów jest wprost genialna, co też wpływa na ich zużycie.
 
Stay matt, jak sama nazwa wskazuje pozostawia piękne, matowe wykończenie. Warto jednak wiedzieć, że najlepszy mat uzyskamy odciskając nadmiar produktu w chusteczkę.
 
Zapach produktów jest cudowny. We wszystkich (tak stałam przy szafie i wąchałam te, których nie mam) główną, bardzo mocno wyczuwalną nutą jest czekolada, a właściwie budyń.
 
  
Dla miłośników stonowanych barw polecam odcień 03 soft nude. To chyba mój ulubiony z całej serii odcień. Pięknie pasuje do każdego typu cery, można go odpowiednio dozować, przez co zmieniać minimalnie poziom natężenia koloru. Dodatkowo można go z powodzeniem stosować bez konturówki i bez obaw, że ucieknie on poza obszar ust.
 
 
Nałożony na usta daje piękną taflę koloru, odciśnięty idealny mat, a z błyszczykiem cudowne lustro.
 
 
Produkt na ręce minimalnie różni się od efektu na ustach.
 
 
Makijaż z wykorzystaniem produktu.
 
 Na zdjęciu Stay Matt 03 soft nude + błyszczyk bezbarwny Kobo
 
 
Kolegą soft nude, którego posiadam jest odważny 02 smooth berry.
 
 
Całą powyższą opinię mogłabym tutaj skopiować, za jednym małym, choć niestety dość istotnym wyjątkiem - w przypadku tego odcienia nie obejdzie się bez konturówki. Smooth berry niestety nie trzyma się na granicy ust i lubi wędrować po twarzy. Nieodciśnięty o chusteczkę przemieści się także na zęby. Mimo tego zarzutu, bardzo go lubię, ponieważ wiem jak z nim postępować.
 
 
Efekt na ustach prezentuje się następująco.
 
 
Ten kolor na ręce nie odbiega od rzeczywistości.
 
 
Niestety muszę wspomnieć także o tym, że stay matt lip cream należy mieć zawsze przy sobie, ponieważ po godzinie wymagają one poprawki. Na całe szczęście opakowanie jest bardzo poręczne.
 
Oba kolory mogę Wam bez wyrzutów polecić. Nadadzą się idealnie na zimę, ponieważ nie wysuszają ust, nie podkreślają suchych skórek, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie że minimalnie nawilżają (proszę nie sugerować się moimi lekko spierzchniętymi wargami, niestety mam gorączkę, a wtedy nawet najmocniej nawilżające balsamy u mnie zawodzą: ( ).
 
Cena produktu jest śmiesznie tania, bo niespełna 9 zł.
 
 
Znacie ten produkt? Która wersja jest bliższa Waszemu sercu?
Stonowany nudziak, czy odważna czerwień? 

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Saga o makijażu część IV - optyczne powiększanie ust.

Witajcie, 

W zeszłym miesiącu zawaliłam - nie napisałam posta z serii Saga, dlatego w tym miesiącu opublikuję dwie części. Dzisiejsza będzie o optycznym powiększaniu ust, kolejna o optycznym powiększaniu oczu. O ten post prosiła mnie pewna znajoma, którą z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. 
 
Przed wykonaniem makijażu ust, zwłaszcza zimą kiedy wargi są spierzchnięta i popękane, warto zadbać o delikatne złuszczenie i intensywne nawilżanie. Tutaj możecie przeczytać o tym więcej -> klik. 
Wąskie usta, niekoniecznie wymarzony kształt, niezbyt uwydatnione wargi to zmora nie jednej kobiety. Osoby z takimi dolegliwościami często wychodzą z mylnego założenia, że nie powinny malować ust. Bzdura. Jest kilka sposobów na to, jak dzięki zastosowaniu odpowiednich trików makijażowych sprawić, by usta wyglądały ładniej. 
 
Pierwszą podstawową rzeczą jest nałożenie produktu rozświecającego dookoła ust.
Osobiście preferuję nałożenie rozświetlającego korektora, skupiając dużą uwagę na ich środkowej części ust. Taki zabieg sprawi, że światło będzie pięknie odbijało się od granic ust, a jak wiadomo zasada jest prosta - rozświetlamy to, co chcemy uwydatnić, przyciemniamy to, co chcemy schować. 
 
Kontynuować warto przy pomocy konturówki - niezbędne narzędzie przy makiajżu ust - zwłaszcza tych, z których właścicielki nie są zadowolone. Do uzyskania najlepszego efektu potrzebne będą dwie - ciemniejsza i jaśniejsza. Ciemniejszą nakładamy na zewnętrzną stronę - kąciki, a jaśniejszą (uwaga, nie może to być kilkutonowa różnica, bo efekt będzie paskudnie przerysowany) wypełniamy środkową część. Warto nałożyć również na same wargi, oczywiście na środek.
Osoby z małymi ustami najlepiej wyglądają w błyszczykach, bądź muśnięte nudziakowymi kolorami. Stosując te kosmetyki, również warto trzymać się zasady - na środku jaśniej. Pamiętać jednak należy o tym, że wszelkie granice mają być odpowiednio roztarte, aby uzyskać efekt delikatnego, bardzo naturalnego przejścia.
 
Jeśli chcemy zastosować bardziej intensywne kolory, można delikatnie okłamać odbiorców obrysowując konturówkę usta poza konturem, ale nie można zapomnieć o wyczuciu - przecież nikt nie chce z siebie zrobić klowna, prawda? 
W pigułce przedstawia się to następująco:
- rozjaśniamy środek ust oraz łuk kupidyna
- przyciemniamy odrobinę kąciki, aby uwydatnić środek
- używamy błyszczyków i wszelkich produktów odbijających światło
- dla odważnych, bądź na sylwestra i inne okazje warto w środek ust wklepać odrobinkę np. delikatnego brokatu. 

Mam nadzieję, że moje porady przydadzą się niejednej z Was. Koniecznie napiszcie mi, czy stosujecie takie triki i jak się one u Was sprawdzają.

Niestety mam jakieś paskudne problemy z blogiem i nie jestem w stanie wstawić zdjęć, mam nadzieję że jutro się uda.

Jest coś, o czym chcielibyście przeczytać? Czekam na Wasze propozycje.

piątek, 13 grudnia 2013

Kobo - 107 Orchid - pomadka do ust.

Witajcie,

Należę do niezbyt licznego grona kobiet, które wręcz nienawidzą malować ust, chociaż zbiór produktów do tego celu z przyczyn oczywistych jest u mnie ogromny. Każde nałożenie czegokolwiek sprawia, że czuję dyskomfort, klejące się błyszczyki sprawiają, że usta robią się ciężkie i mam wrażenie, że nie dam rady mówić. Pomalowanie się pomadką sprawia, że bez przerwy myślę, czy została ona we właściwym miejscu i powoduje, że najchętniej stałabym przy lustrze i ani odrobinę dalej.


Pewnego dnia, do makijażu użyłam pomadki z Kobo - 107 Orchid i zakochałam się.
Pomadka zamknięta jest w pięknym, czarnym plastiku, który wbrew pozorom jest bardzo solidny.

Po otwarciu oczom ukazuje się piękny, intensywny sztyft wpadający w fiolet (u mnie na zdjęciu niestety wygląda zbyt różowo). Konsystencja pomadki jest bardzo przyjemna, doskonale rozprowadza się na ustach i trzyma się tam, gdzie powinna, zatem nie musimy się martwić o to, że pomadka wyląduje nam na policzku, nosie, zębach, czy czole co niestety zdarza się pomadkom z tej kategorii cenowej.

Skoro już mowa o cenie, jest to zaledwie 16 zł, chociaż ja swoją kupiłam w promocji za zaledwie 7 zł.
Pomadka niestety może odrobinę podkreślać suche skórki, ale wiadomo że do makijażu warto się przygotować (mówiłam o tym tutaj) i nawilżyć sucharki przed nałożeniem produktu, a wtedy efekt wow gwarantowany.
Olbrzymim plusem dla mnie jest to, że pomadka ściera się równomiernie, nie łatami. Kolor po prostu po upływnie czasu i pod wpływem wykonywanych czynności (jedzenie, picie, mówienie itd.) staje się coraz bledszy. Po kilku godzinach warto wklepać na środek ust korygująco odświeżającą warstwę produktu i znów będzie powalająco.
Zapach pomadki jest praktycznie niewyczuwalny. Jeśli już wysilimy nosy wyczujemy delikatną, subtelną słodycz.

Kobo na ustach prezentuje się tak.


Zakochałam się w pigmentacji pomadek Kobo, a Wy znacie te produkty? Co lubicie mieć na ustach?

Aktualizacja: pomadka Kobo Orchid była głównym akcentem niedawno na sesji w Inne Studio.
Foto: Marcin Jankowski - Drzęźla
Model: Aleksanda
Make up: Ja ---> klik FB






środa, 11 grudnia 2013

TAG: Kocham zimę

Witajcie,

Dawno nie było u mnie tagów, a ostatnio po sieci krąży bardzo interesujący - kocham zimę.
Z racji tego, że zima jest bliska memu sercu, odpowiem na 10 pytań. Zaczynamy!
 
 

1. Ulubiony produkt do ust.

Zdecydowanie Carmex Classic. Zimą usta wołają o intensywną pielęgnację, a tylko klasyczna słoiczkowa odsłona Carmexowska przynosi szybkie i długotrwałe ukojenie. Dodatkowo lubię nadać sobie charakteru pomadką Kobo w odcieniu Orchid.

2. Ulubiony lakier do paznokci.

Nie maluję paznokci, chociaż lubię popatrzeć na intensywne odsłony fioletów.

3. Ulubiona świeca.

Nie mam ulubionej świecy, każda zapalona mnie urzeka za wyjątkiem waniliowych.
Po prostu kocham światełka wszelkiego rodzaju.

4. Ulubione perfumy/zapach.

Moim ukochanym zapachem jest CK Shock for her. Nie zamieniłabym go na żaden inny.
 
5. Ulubiony napój.

Zimą to zdecydowanie gorąca herbata z cytryną i goździkami. Mmmm pycha!

6. Ulubiony dodatek/ubranie.

Zdecydowanie szal - bez niego nie ruszyłabym się z domu w zimowe dni.

7. Ulubiona fryzura na zimę.

Odkąd pamiętam zimą chodziłam w koku, bądź kucyku. Ta zima będzie jednak inna, ponieważ jak wiecie nie mam już co spinać w kok.

8. Co najbardziej lubisz robić zimą?

Zimą uwielbiam chodzić na spacery do lasu, świat przykryty białą kołderką wygląda przepięknie. Nieodłącznym towarzyszem wieczorów jest oczywiście ciepły kocyk.
 
9. Najładniejsze wspomnienie związane z zimą.

Zdecydowanie urodzenie córeczki. Ach ten 19 stycznia, że też akurat wtedy musiał spaść śnieg... Wyzwanie dla letnich opon.

10. Ulubiony trend w modzie na zimę.

Z chęcią zamieniłabym to pytanie na znienawidzony trend na zimę - emu i kurteczki na ludka Michelin!

 
Przebrnęliście przez pytania? Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam.
Jak to jest u Was z zimą?

Do zabawy tradycyjnie zapraszam Łukaszka :)

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Lakiery do paznokci - nowości od Bell

Witajcie,

Jak wiecie firma Bell niesamowicie mnie rozpieszcza. W ostatniej paczce znalazłam między innymi dwa lakiery do paznokci i choć ich nie maluję nie mogłam się im oprzeć.
 
 
Od pierwszego wejrzenia zakochałam się w Bell Fun Night mirror effect 02.
W malutkiej butelce otrzymałam płynne srebro z maleńkimi, mieniącymi się drobinkami.
Lakier położony na paznokcie pięknie odbija światło, choć przejrzeć się w nim jak w lustrze nie da rady. Warto dodać, że w sztucznym świetle wygląda jeszcze bardziej zjawiskowo.
To zdecydowanie lakier wieczorowy.
 
 
Na płytce paznokcia lakier utrzymuje się bardzo dobrze. Jako pełnoetatowa mama i pani domu daję mu niesamowicie popalić, a mimo to odprysków nie ma. Lakier za to wymywa się z płytki.
Nie spotkałam się jeszcze z czymś takim, jednak zaznaczam jestem bardzo po tyłach jeśli chodzi o lakiery. Wymywanie zdecydowanie bardziej mi odpowiada od odpryskiwania.
 
Usunięcie lakieru zmywaczem nie powoduje problemów, na paznokciach pozostają delikatne drobinki, jednak po kilkukrotnym umyciu rąk znikają.
 
Olbrzymim plusem jest to, że lakier szybko wysycha i wystarczy jedna warstwa, by równomiernie pokryć płytkę bez obaw o prześwity. Dodanie drugiej warstwy nie dość, że jest niepotrzebne to sprawia, że paznokcie stają się bardziej gumowe i łatwiej o dziurki i odciśnięcia w lakierze.
 
Cena lakieru to około 10,50 zł. Dostępny jest między innymi tutaj.
 
 
 
Drugim lakierem otrzymanym od Bell jest Glam Wear 014 pochodzący z kolekcji jesiennej.
To zdecydowanie bardziej codzienna odsłona lakierów firmy. Nr 014 nałożony na paznokcie jest czerwienią przełamaną mlekiem. Pokuszę się o stwierdzenie, że bliżej mu do koralowego niż czerwonego, choć na stronie producenta jest on zdecydowanie czerwony, co niestety może wprowadzać w błąd. Moim zdaniem, kolor ten jest fajną alternatywą dla tych, którym podobają się odcienie czerwieni, ale boją się nałożyć ich klasyczne odcienie.
 
 
Lakier jak jego  powyższy kolega nie wymaga drugiej warstwy i szybko wysycha. Ten niestety odpryskuje jak tradycyjne lakiery. U mnie odpryski pokazały się po 2 dniach, lecz zaznaczam że naprawdę daje wycisk paznokciom - moczę je miliony razy przy okazji zmywania, sprzątania, wiecznego mycia dziecka, męczę przy okazji ubierania, a co za tym idzie odpinania paskudnych zatrzasków, rzepów z pieluch itd. Jestem pewna, że u osób które nie mają mieszkania i maleńkiego Skarba na swojej głowie lakier wytrzyma znacznie dłużej.
 
 
Przy okazji Glam Wear warto wspomnieć o jego konsystencji. Cudownie się nakłada, a po wyschnięciu jest gładka i sprawia wrażenie bardzo profesjonalnej. Manicure wykonany przy pomocy tego lakieru wzbudzi zachwyt nie jednej wielbicielki paznokci.
 
Cena Glam Wear to niespełna 10 zł. Dostępny jest między innymi tutaj.  
 
 
Pragnę dodać jeszcze, że pędzelki w lakierach są odpowiednio wyprofilowane co ułatwia aplikację produktu. Włoski nie rozchodzą się, pędzelki nie linieją, a do pomalowania paznokcia wystarczą dwa pociągnięcia.
 
 
Znacie te lakiery? Która odsłona według Was jest lepsza?